Tekst
Text English
Wideo
Materiały
Literatura
Twój biznes
Powrót

Aktualności

 
Akademia Leona Koźmińskiego
Wydział Zarządzania 
Uruchomienie nowego biznesu
Dr hab. Jerzy Cieślik
                  

Terminy zajęć w semestrze letnim 2009/2010 dla doktorantów zostaną podane w późniejszym terminie
Dyżury:
poniedziałek  g. 15.30-16.30 s. B-28

Strona główna / Programy dydaktyczne / Jak uruchomić własny biznes, dr hab. Jerzy Cieślik / Przedsiębiorczość międzynarodowa / Materiały / Morza szum, ptaków śpiew
Morza szum, ptaków śpiew
Źródło: Ozon
 

Ozon 7/05 – 2.06.2005

Morza szum, ptaków śpiew

Danuta Pawłowska

 

Widok tankowców pływających po warmińskim jeziorze Silm nikogo już nie dziwi. Działa tu najlepszy na świecie ośrodek szkolenia marynarzy. Obroty prowadzącej go fundacji sięgają miliona euro rocznie.

 

Jest deszczowy i mglisty poranek. W porcie stoi „Dorchester Lady”, ważący kilka tysięcy ton tankowiec. Pod pokładem ma 50 tys. m sześc. płynnego metanu zmrożonego do minus 160 stopni Celsjusza. Przed kapitanem kolosa wyzwanie godne prawdziwego twardziela. Mimo paskudnej pogody musi bezpiecznie wyprowadzić statek na otwarte morze. Jeden nieostrożny manewr i cały port wyleci w powietrze. Kapitan precyzyjnie kieruje dziób w sam środek portowej śluzy, zaledwie o kilka metrów mija stalowe filary mostu i koryguje kurs, gdy silny prąd chce zepchnąć go na prawo. Mijając wejście do portu i mieliznę, odetchnie z ulgą. W tym momencie rozlegają się brawa, a na monitorze komputera zainstalowanego na kapitańskim mostku pojawia się komunikat: „OK!”. Strzelają korki od szampana, a kapitan z radości... skacze za burtę.

 

Spokojnie! To nie port w Dover ani Calais, ale jezioro Silm we wsi Kamionka pod Iławą. A „Dorchester Lady” to w rzeczywistości 12-metrowa miniatura kilkusetmetrowego tankowca. Za to pogoda i zadania są prawdziwe. Kapitan, który stawił im czoło, zdał egzamin i będzie mógł kierować wielkimi jednostkami.

 

Obowiązek takich szkoleń Międzynarodowa Organizacja Morska wprowadziła 40 lat temu, po tym jak u wejścia do kanału La Manche rozbił się kuwejcki tankowiec „Torrey Canyon”. Do morza wyciekło wtedy 30 tys. ton ropy naftowej, która skaziła wybrzeża Francji i Wielkiej Brytanii. Przyczyną katastrofy był błąd sternika. Odtąd każdy armator musi wysyłać swoich marynarzy na kursy do jednego z pięciu działających na świecie centrów szkoleniowych. Założony w latach 50. ośrodek w Kamionce koniunkturę wyczuł dopiero w latach 80. Dziś zarabia na szkoleniach milion euro rocznie i cieszy się doskonałą renomą wśród marynarzy z całego świata.

 

Przede wszystkim dlatego, że tylko w Kamionce marynarze nie szkolą się przed ekranem komputera, ale wypływają na prawdziwą wodę, zmagają się z prawdziwymi mieliznami i wiatrem. Tylko tu na wodzie kołysze się „Żółty Żółw”, holownik, którego jedynym zadaniem jest wytwarzanie fal podobnych do tych, na jakie można natknąć się w czasie sztormu. W dokach czeka kilka tankowców, kontenerowców i jeden prom pasażerski. Wszystkie powstały w małej stoczni nieopodal Iławy. Konstruktorzy dbali, by na wodzie zachowywały się dokładnie tak samo jak ich wielkie odpowiedniki.

 

Do Kamionki przyjeżdżają załogi z Australii, Azji czy Ameryki Południowej. – Prawie 90 proc. kursantów to obcokrajowcy – mówi Jacek Nowicki, szef ośrodka szkoleniowego. – Codziennie wprowadzam tankowce do portu w Brisbane. Pracuję tam od 25 lat i co kilka sezonów mój pracodawca wysyła mnie na kurs nawigacji. Byłem już we wszystkich ośrodkach i potwierdzam obiegową opinię, że polska szkoła jest najlepsza na świecie – twierdzi Stuart Godfrey z Australii. Mocną stroną naszego ośrodka jest także cena. Tygodniowy kurs na Silmie kosztuje około 7 tys. dol. To połowa tego, ile armatorzy muszą płacić za szkolenie swoich pracowników w pozostałych ośrodkach w Australii, USA, we Francji czy w Wielkiej Brytanii.

 

Poza tym Kamionka bije konkurentów atrakcjami. Oprócz precyzyjnie odtworzonych atrap konkretnych jednostek są tu także miniatury kilku światowych portów. W tym portu w Antwerpii uchodzącego za najtrudniejszy w nawigacji. Kursanci podczas szkolenia muszą więc najpierw minąć stalowy most (model niebezpiecznego obiektu w Rotterdamie), okrążyć skalistą, zdradliwą wyspę, pokonać wejście do śluzy, przed repliką duńskiej cieśniny Hatter Rev powalczyć chwilę z wytwarzanym przez specjalny agregat poprzecznym wiatrem i wreszcie – bezpiecznie wpłynąć do celu podróży. Jacek Nowicki tłumaczy, że holenderski port przyjmuje statki nawet przy sztormie o sile 8 stopni w skali Beauforta, i to nawet nocą. – Panuje tam wielki ruch, nie ma więc mowy o przeczekaniu sztormu na morzu – tłumaczy Nowicki. Kamionka do tego stopnia udaje Antwerpię, że „Dorchester Lady” musi się wyrobić z symulowanym rozładowaniem towaru co do minuty, a ćwiczenia odbywają się nawet po zmroku.

 

Polski ośrodek jako jedyny na świecie proponuje też szkolenie typu „ship to ship”, czyli spotkanie dwóch statków „rufą w rufę”. Ponadto wszystkie modele tankowców mają satelitarny system śledzenia ruchu, a ewentualne błędy popełnione przez załogę pokazują komputery. Nowicki opowiada, jak kilka miesięcy temu jedna z grup kursantów wpadła na mieliznę. Duma nie pozwoliła im poprosić o pomoc, więc żeby ratować statek i twarz, wyskoczyli za burtę i stojąc po pas w wodzie, sami próbowali przesunąć kilkanaście ton żelastwa w stronę głębszej wody. – Na własnej skórze mogli się przekonać, że z mielizną, nawet tą wyskalowaną i pomniejszoną, nie ma żartów. Kiedy jednostka wpłynie na górę piachu, dodatkowo jest zasysana do dna przez potężne siły – tłumaczy szef centrum szkoleniowego.

 

Zachwytów nad polską placówką nie szczędzi też kapitan Kuba Szymański, główny nawigator firmy Dorchester Maritime Limited (DML), która zajmuje się obsługą techniczną tankowców przewożących płynny metan (LNG). Kilka lat temu jego firma zdecydowała się współfinansować budowę wspomnianej już wartej 250 tys. dol. „Dorchester Lady”. Podobnej atrapy statku przewożącego metan nie ma żaden inny kraj. Tymczasem na świecie pływa 70 takich kolosów, a kolejnych 70 jest w trakcie budowy, m.in. w stoczniach hiszpańskich, francuskich i koreańskich. Ich załogi prędzej czy później też trafią do Kamionki, bo żaden armator nie odda sterów statku wartego 200 mln dol. żółtodziobowi.

 

– „Gazowcem” manewruje się zupełnie inaczej niż tradycyjnym kontenerowcem, bo metan jest lżejszy niż ropa i statek podatny jest np. na podmuchy wiatru – tłumaczy Szymański. Jego zdaniem minie kilka lat, zanim Francja czy Wielka Brytania skonstruują model tankowca LNG i będą umiały szkolić w kierowaniu takimi jednostkami. Na razie na kursy w Kamionce armatorzy zapisują więc swoich pracowników z rocznym wyprzedzeniem.

 

Ale – jak w każdym biznesie – tu też nie ma nic za darmo. Prof. Lech Kobyliński, szef Rady Fundacji Bezpieczeństwa Żeglugi i Ochrony Środowiska, która prowadzi ośrodek w Kamionce, przyznaje, że wymaga on ogromnych nakładów. – Najdroższe nie są tankowce, tylko urządzenia na wodzie i pod powierzchnią. Po każdej zimie musimy odtworzyć na nowo rzeźbę dna, tak by przypominała naturalne warunki w pobliżu wielkich portów – tłumaczy profesor. – Za cenę jednego modelu można by zaś wyposażyć całoroczną, profesjonalną szkołę nawigacji. Bez wody, bez statków, ale niestety, również bez wiatru we włosach i deszczu za kołnierzem – tłumaczy Kobyliński. W komputerowym laboratorium nie da się jednak odwzorować rzeczywistych manewrów statku. Potwierdza to kapitan Szymański. – Choć certyfikaty ze szkoleń na modelach są identyczne jak te ze szkoleń w symulatorze, to armatorzy wolą swoje załogi trenować na prawdziwej, a nie wirtualnej wodzie. Zaleca to nawet Międzynarodowa Organizacja Morska – tłumaczy.

 

90 proc. przychodów ze szkoleń fundacja przeznacza dziś na nowe inwestycje. Reszta trafia do kasy Politechniki Gdańskiej i Akademii Morskiej, założycieli fundacji. – Chcielibyśmy stworzyć system regulacji wody w jeziorze, żeby mielizny i rowy były pod kontrolą. Przydałoby się też zainwestować w budowę porządnego hotelu w Iławie – zdradza plany Jacek Nowicki.

Fundacja ma już gotowy projekt modelu dużego statku pasażerskiego. Budowa modelu głównie ze względu na koszty trwa nawet dwa lata. Do tego trzeba czuwać nad poczynaniami konkurencji. Na razie jednak to konkurencja częściej podgląda Nowickiego niż on ją. – Czasami spoty - kam wśród kursantów osoby podejrzanie zainteresowane szczegółami rozwiązań technicznych. Zdarzają się też szpiedzy z aparatami fotograficznymi w krzakach przy brzegu jeziora – opowiada szef centrum, ale zapewnia, że ich nie przegania, bo taki wyścig jest dla niego dopingujący. – Doskonale pamiętam, jak w latach 80. sam zachłannie zbierałem choćby najmniejsze informacje o zachodnich ośrodkach – wspomina. Dzisiaj zależy mu nie tylko na tym, aby centrum w Kamionce znał każdy marynarz, lecz przede wszystkim na tym, aby widok oblepionych mazutem ptaków u brzegów kanału La Manche nigdy się nie powtórzył.

Licencja Creative Commons
O ile nie jest to stwierdzone inaczej wszystkie materiały na tej stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0 Polska Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Fundacji Edukacji i Rozwoju Przedsiębiorczości.
X