Tekst
Text English
Wideo
Prezentacje
Materiały
Literatura
Narzedzia
Twój biznes
Powrót

Aktualności
20/11/2015
Podatki dla przedsiębiorców nie takie straszne

17/11/2015
Wątpliwości wobec rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika

04/09/2015
Przedsiębiorca – aparat skarbowy: kto słabszy kto silniejszy?


TWORZENIE NOWEGO BIZNESU

Krok od Google
Źródło: Ozon
 

Ozon 34/05 – 8.12.2005

Krok od Google

Hubert Salik

 

Zaledwie kilku tygodni zabrakło dwóm warszawskim informatykom, aby trafić na listę najbogatszych ludzi świata. Ubiegli ich amerykańscy konkurenci. Polacy znowu planują skok na wielką kasę, tym razem chcą zarobić na... demokracji.

 

Ciasny pokój w centrum Warszawy. W kącie stoją dwa dość stare komputery. Wokół porozrzucane gazety i kubki po kawie. W tym nieładzie, siedząc przed komputerami po kilkanaście godzin dziennie, Tomasz Skalczyński i Kamil Nagrodzki wymyślają kolejne projekty internetowych biznesów. Goście odwiedzający ich małą firmę nie powinni dać się jednak zwieść panującemu tu chaosowi. Zabytkowe komputery to tylko terminale podłączone do stojącego za ścianą nowoczesnego serwera. Z długich wieczorów przed ekranami monitorów Skalczyński i Nagrodzki stworzyli swój własny sposób na życie. – Mamy pomysł na firmę. Opracowujemy go przez kilka miesięcy. A kiedy cała technologia działa na najwyższych obrotach, oddajemy go w zarządzanie zaufanym ludziom i zaczynamy robić kolejny projekt – opowiada Tomasz Skalczyński. Na razie mają pięć takich projektów za sobą: najpopularniejszą rodzimą wyszukiwarkę NetSprint, drogerię internetową Esentia.pl, witrynę pozwalającą ustalić, czy praca naukowa nie jest kopią innej – Plagiat.pl i spółkę finansową Astatis. Ale to nie koniec. W zanadrzu spółka Skalczyński & Nagrodzki ma już trzy kolejne pomysły.

Fortuna na wyciągnięcie ręki

Podobnych do nich biznesmenów na próżno szukać w Polsce nawet ze świecą w ręku. Internet dał im niepowtarzalną szansę. Ich projekty, przynajmniej na początku, nie wymagają poważnych nakładów finansowych. Tak było z ich pierwszym samodzielnym dziełem – internetową wyszukiwarką NetSprint. W jej rozwój wspólnicy nie włożyli grosza, a tylko swój czas.

– Znaleźliśmy inwestora XOR Solutions, który wyłożył kasę. Sami przez pół roku pracowaliśmy za niewielkie pieniądze – wspominają.

Ale właśnie wtedy, gdy w bólach rodził się NetSprint w 2000 r., Skalczyński i Nagrodzki byli o krok od prawdziwej fortuny. Wyszukiwarki są obecnie drugimi pod względem popularności witrynami w Internecie, ustępując pola tylko portalom informacyjnym. Powód ich popularności jest prosty – coraz trudniej znaleźć w sieci WWW poszukiwane informacje.

Gdy okazało się, że Internet rozwija się w tempie, za którym nikt nie jest w stanie nadążyć, a liczbę stron zawierających różne informacje zaczęto liczyć w milionach, głównym problemem stało się znalezienie i selekcja właściwej informacji w gąszczu wirtualnych danych. Pierwsze wyszukiwarki były dość prymitywne. Ale rynek uległ gwałtownej zmianie wraz z pojawieniem się firmy Google.

– Szybko zdobywali rynek, bo mieli produkt o klasę lepszy od konkurencji – opowiada Skalczyński. – Goniliśmy ich, bo nasza wyszukiwarka była tak samo świetna. Byliśmy naprawdę blisko, lecz w sierpniu ubiegłego roku Google zadebiutowało na giełdzie, pozyskując od inwestorów 1,7 mld dol. W ciągu kilku miesięcy wartość akcji spółki wzrosła dwukrotnie, a jej założyciele – amerykańscy odpowiednicy Skalczyńskiego i Nagrodzkiego – Larry Page i Sergey Brin dołączyli do ekskluzywnego grona miliarderów.

NetSprint z powodu braku kapitału zaprzepaścił swoją szansę. Na internetowy boom się już nie załapał. Kiedy pod koniec 2000 r. wyszukiwarka ujrzała światło dzienne, oparte na pustych obietnicach i nieprzynoszące zysku spółki internetowe padały już jak muchy. – Inwestorzy na słowo Internet zaczęli reagować jak na trąd – wspomina Skalczyński.

Ale NetSprint znalazł swoją niszę. Licencję na korzystanie z systemu wyszukiwania kupił najpierw portal Hoga. Kilkaset tysięcy zarobionych na tej transakcji pozwoliło na dalszy rozwój firmy. Lecz zastój w branży spowodował, że oprócz wyszukiwarki musieli się zająć także innymi projektami. – Świadczyliśmy usługi budowy systemów informatycznych. Braliśmy prawie każdą ofertę, bo byliśmy w stanie zrobić niemalże wszystko – mówi Nagrodzki. Tak powstał m.in. system windykacyjny w firmie telekomunikacyjnej Netia, którego realizacji (ze względu na krótki termin i wysoki poziom skomplikowania) nie chciał się podjąć nikt inny.

Pod koniec 2001 r. wspólnicy postanowili porzucić zarządzanie firmą i zabrać się za kolejne projekty. Prezesem spółki został Artur

Banach, który po krótkim okresie pracy w firmie konsultingowej doszedł do wniosku, że woli robić coś na własny rachunek. Pod jego rządami spółka rozwinęła się w drugą pod względem popularności wyszukiwarkę internetową w Polsce. Z możliwości NetSprinta co miesiąc korzysta co dziewiąty polski internauta. Kluczem do sukcesu było podpisanie umowy z Wirtualną Polską, która do dziś korzysta z ich wyszukiwarki. Przychody firmy w ubiegłym roku wyniosły 1,7 mln zł. W tym mają przekroczyć już 4 mln zł. Nic dziwnego, skoro z usług NetSprinta korzysta już 140 polskich portali. Dwukrotnie NetSprint został uznany za najlepszą polską wyszukiwarkę. A w 2004 r. w rankingu firmy konsultingowej Deloitte & Touche znalazł się na siódmym miejscu wśród najprężniej rozwijających się firm w Europie Środkowej. W nagrodę duet informatyków zaproponował Banachowi udziały w firmie. – Planujemy niebawem rozpocząć ekspansję zagraniczną. Na razie jesteśmy tylko na Litwie, ale traktujemy to bardziej jako poligon doświadczalny. Rozważamy wejście na rynek niemiecki, czeski, słowacki, węgierski, może i ukraiński – zapowiada Banach.

Karierę zaczeli od żmudnej pracy w wydawnictwie Prószyński i S–ka, dzięki której na świat przyszło ich pierwsze dziecko, największa obecnie polska księgarnia internetowa Merlin. Pomysł zrodził się w głowach udziałowców Prószyńskiego, ale jego realizacja to już autorski projekt obu informatyków. – Zdecydowaliśmy się na ten specyficzny sposób działania, bo praca przez kilka lat nad jednym projektem staje się monotonna i po kilku latach popada się w rutynę. W Merlinie realizowanie kolejnych celów handlowych przestawało być ciekawe. Nie było fajnych rzeczy do zrobienia. Czegoś, co mogłoby nie tylko zadziwić świat, lecz także nas samych – mówi Skalczyński.

Rozkręcanie kręci

NetSprint to sztandarowy przykład działania duetu Skalczyński & Nagrodzki. Ale inne ich pomysły, choć jeszcze nie przynoszą takich zysków jak wyszukiwarka, też zasługują na uwagę. Prowadzenie NetSprinta porzucili, aby powołać do życia własną drogerię, system antyplagiatowy i niecodzienny projekt usługi skierowanej do banków. W 2003 r. zgłosiły się do nich dwie osoby z własnym pomysłem na firmę, ale zupełnie nieznające się na nowoczesnych technologiach. Pomysł był prosty. W każdym z bankomatów rozsianych po Polsce mieści się od kilku do kilkuset tysięcy złotych. – Jeśli bank ma ich tysiąc, a w każdym o 100 tys. za dużo, zamraża w ten sposób 100 mln zł w gotówce, z których nie może korzystać – tłumaczy Skalczyński. Wystarczy jednak stworzyć oprogramowanie, które będzie analizowało, ile gotówki jest średnio pobierane z danego bankomatu, i przesyłało dane do systemu, aby ustalić, ile gotówki zawsze powinno być w każdym z bankomatów. W ten sposób można też kontrolować, czy zasoby się nie wyczerpują. Skalczyński i Nagrodzki opracowali odpowiedni program i wraz z pomysłodawcami projektu założyli spółkę Astatis.com.

Kolejnym pomysłem wcielonym w życie było stworzenie serwisu Plagiat.pl. Pozwala on sprawdzić, czy praca naukowa nie jest w całości lub w jakiejś istotnej części kopią innej. Przez pierwszy rok z serwisu można było korzystać bezpłatnie. W 2003 r. Uniwersytet Marie Curie-Skłodowskiej w Lublinie wprowadził obowiązek sprawdzania za jego pomocą wszystkich prac powstających na uczelni. Obecnie 23 wyższe uczelnie w Polsce wykorzystują Plagiat.pl do sprawdzania uczciwości własnych studentów i pracowników naukowych. Docelowo serwis ten ma się przekształcić w Ogólnopolski System Antyplagiatowy, który ma ruszyć w roku akademickim 2007/2008.

Aby nie czekać latami na zwrot z inwestycji, duet Skalczyński & Nagrodzki stworzył także własny sklep internetowy. Powołali do życia drogerię. Dziś Esentia.pl z 5 tys. produktów w ofercie jest jednym z największych tego typu sklepów w polskim Internecie. A twórcy wirtualnych biznesów mają jeszcze kilka innowacyjnych projektów w zanadrzu. Wszystko, co robią, ma za zadanie zaskakiwać niecodziennym pomysłem. – Większość naszych przedsięwzięć nie wymaga dużych nakładów finansowych. Najważniejszy jest pomysł i ludzie – opowiada Tomasz Skalczyński. I z tymi ostatnimi jest największy problem. Ci, którzy się sprawdzą, mogą liczyć nawet na kilkunastoprocentowy udział w ich spółkach i stałe miejsce w zarządzie. Skalczyński z Nagrodzkim zadowalają się 50–60 proc. udziałów i wolnym czasem na wymyślanie kolejnych firm.

Akt desperacji

Ich najnowszy pomysł jest równie prosty, co zadziwiający, i ma na celu sprawienie, aby politycy byli rozliczani przez wyborców ze swoich obietnic. Witryna Desperaci.pl ma przybliżyć Polakom ideę inicjatywy ustawodawczej. Zgodnie z Konstytucją RP każda partia czy stowarzyszenie może poddać pod głosowanie Sejmu własny projekt ustawy. Aby tego dokonać, potrzeba jednak 100 tys. podpisów. Zebranie ich jest skomplikowane i kosztowne. Ale przecież podpisy można zbierać także przez Internet! Podpis elektroniczny ma w Polsce takie same prawa, jak ten złożony odręcznie. – Partie, które nie weszły do Sejmu, dostały po kilkaset tysięcy głosów w całej Polsce. Wystarczy, że rozdadzą swoim zwolennikom podpis elektroniczny i będą mogły mieć realny wpływ na rządzenie. Grup społecznych, które mogą być tym zainteresowane, jest bez liku – od pielęgniarek przez górników po instytuty ekonomiczne – mówi Skalczyński. Planuje, aby w serwisie istniała możliwość sprawdzania, którzy posłowie głosowali za ustawami lub przeciwko ustawom zgłaszanym przez obywateli. – Ludzie będą wiedzieli, czy politycy, których wybrali, naprawdę reprezentują ich interesy – tłumaczy. Do stworzenia serwisu potrzebne jest jednak współdziałanie autorów części technologicznej, wystawców podpisu elektronicznego i instytucji zgłaszającej projekty ustaw. Spółka Skalczyński & Nagrodzki prowadzi rozmowy w tej sprawie z Centrum Adama Smitha. Barierą jest jednak koszt posiadania podpisu elektronicznego, który sięga dziś 100 zł rocznie, nie licząc wydatków na czytnik.

– Nie wiemy, czy się to uda. Ale może to być katalizator, który przyśpieszy o kilka lat rozwój demokracji w Polsce – uśmiecha się Skalczyński. – Na początku chcemy to robić dla idei, ale później może będą z tego pieniądze.

X