Polsko-chińskie joint venture | ||||||
Źródło: Rzeczpospolita | ||||||
Rzeczpospolita 3.04.2006 Dziś wartość polskich inwestycji za Wielkim Murem wynosi kilkadziesiąt milionów dolarów. Ministerstwo Gospodarki szacuje, że obecnie w Państwie Środka działa około 30 firm z polskim kapitałem, z czego kilkanaście w Szanghaju, stolicy chińskiego biznesu. Należy do nich m.in. polsko-chińskie towarzystwo okrętowe Chipolbrok, obecne tu od pół wieku. Było ono pierwszym chińsko-zagranicznym joint venture. Ponad 8,5 mln dolarów wynosi kapitał zakładowy spółki Delan, założonej z Chińczykami przez PZL Hydral. Do odważnych należy też Rafako. Producent kotłów z Raciborza zainwestował w założoną ponad dziesięć lat temu chińską spółkę kilka milionów dolarów. Dziś pracuje w niej już około tysiąca osób, a roczne przychody przekraczają 100 mln zł. Firma produkuje kotły średniej wielkości oraz wieże wykorzystywane w elektrowniach wiatrowych. Mimo że Rafako nie ma z chińskiego przedsięwzięcia wielkich korzyści (spółka wypracowuje minimalne zyski), nie zamierza wycofywać się z tej inwestycji. - Bardzo ważna jest bliskość innych rynków azjatyckich. Niewykluczone, że z czasem rozszerzymy działalność, np. na Indonezję czy Indie. Ten region świata jest bardzo rozwojowy - ocenia szef Rafako Wiesław Różacki. Daleki Wschód kusi nie tylko tanią siłą roboczą, ale i ogromnym rynkiem zbytu, liczącym blisko dwa miliardy konsumentów. Dziś to największa fabryka świata. Tylko w Chinach działa już ok. 300 największych koncernów, m.in. IBM, Volkswagen, General Motors czy Motorola. Wraz z wejściem do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku Chiny zaczęły liberalizować swój rynek i otwierać coraz szerzej na świat. W kraju działa wiele specjalnych stref ekonomicznych, tworzonych od końca lat 70. Firmy mogą w nich korzystać z bardzo atrakcyjnych zwolnień podatkowych. Inwestycje płyną tu więc szerokim strumieniem. W ubiegłym roku ich wartość przekroczyła drugi rok z rzędu 60 mld dolarów - to siedem razy więcej niż w Polsce. Efektem jest tempo rozwoju, o którym możemy tylko pomarzyć. W 2005 roku gospodarka wzrosła o 9,9 proc., zaś wostatnich pięciu latach PKB zwiększał się średnio o 9,5 proc. rocznie. Prowadzenie działalności gospodarczej w Chinach ma jednak swoje wady. Polska spółka np. zleciła wykonanie zegarka według określonego wzoru. I taki produkt otrzymała, tyle że datownik był po chińsku. Normą jest brak liter czy słów w zamawianych napisach, np. na odzieży czy metkach, bo chińscy pracownicy nie widzą różnicy. Dlatego towar bezwzględnie powinno się sprawdzać przed załadowaniem na statek, bo później reklamacji nie ma. Ale i z tym jest coraz lepiej. - Świadczy o tym choćby malejąca liczba reklamacji - przyznaje Mariusz Gnych z CCC. Obuwnicza spółka jest zadowolona ze współpracy z Chińczykami i zamierza ją rozwijać. Podobnie jest w przypadku odzieżowej firmy LPP. - Jakość oczywiście mogłaby być wyższa, ale jeśli wziąć pod uwagę stosunek jakości i ceny, nie można być niezadowolonym - wyjaśnia Dariusz Pachla, wiceprezes spółki. Robotnik fabryczny zarabia w Chinach średnio poniżej dolara na godzinę w porównaniu z 15 - 30 dol. w Europie i USA. A co najważniejsze, tania siła robocza nie zniknie szybko. W Chinach bowiem 800 mln ludzi - to niemal trzy razy tyle co ludność USA - nadal mieszka w rejonach wiejskich. Migracja do obszarów przemysłowych będzie więc trwała i skutecznie ograniczała presję na wzrost płac. Jeśli nawet będą rosły o osiem procent rocznie, to w 2009 roku średnia płaca wyniesie w Chinach 1,3 dolara za godzinę, podczas gdy w Niemczech 35 dolarów. Ale tania siła robocza to nie wszystko. Jak pokazuje historia radzymińskiej spółki Tago ważne jest też znalezienie odpowiedniego partnera. - Sprzedawaliśmy nasze słodycze w Chinach przez dwa lata. Ale mieliśmy cały czas problemy z dystrybutorem, dlatego ostatnio zerwaliśmy współpracę - mówi "Rz" Adrianna Czarnocka, odpowiedzialna m.in. za sprzedaż na rynek chiński. Firma wysyłała do Chin średnio 1 - 2 kontenery wyrobów miesięcznie o wartości 15 - 20 tys. dolarów. Podobne kłopoty miała też wrocławska firma PZL-Hydral specjalizująca się w produkcji pomp i elementów sterujących dla sektora lotniczego. W Chinach chciała produkować sprężarki dla przemysłu chłodniczego. Organizacja nowej spółki zaczęła się jeszcze pod koniec lat 90. Polacy wnieśli do niej technologię i maszyny, Chińczycy zbudowali halę produkcyjną. Problemy pojawiły się, kiedy zakład był na ukończeniu. Wspólnicy nie mogli dogadać się, ile rzeczywiście warta jest nowa firma oraz ile udziałów w przedsięwzięciu powinna objąć każda ze stron. - Nieporozumienia się przeciągały, aż na rynek weszli inni producenci. Projekt stracił w końcu ekonomiczne uzasadnienie - opowiada dyrektor ds. strategii i restrukturyzacji przedsiębiorstwa Wiesław Wasylkowski. I nie bardzo wiadomo, co z nim dalej zrobić. - Moglibyśmy sprowadzić maszyny z powrotem do kraju, ale nie ma wielkich perspektyw na ich wykorzystanie. Nikt ich też od nas nie kupi - to bardzo wyspecjalizowane urządzenia - przyznaje Wasylkowski. Nie chce zdradzić, ile kosztowała jego firmę chińska przygoda. W informacji o wynikach kontroli restrukturyzacji przemysłu obronnego z lutego 2004 r., przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli, znaleźliśmy adnotację, że w ciągu kilku lat, do października 2002 r. "poniesione i zamrożone nakłady związane z kontraktem chińskim zamykały się kwotą 16,928 mln zł". Dla firmy przynoszącej straty, o rocznych przychodach na poziomie 50 mln zł, był to na pewno poważny cios. NIK miała też wiele zastrzeżeń do sposobu przeprowadzenia inwestycji. Zastrzeżeń chyba słusznych - fabryka, mimo że gotowa, nie produkowała nawet przez chwilę. A dziś jest likwidowana. Wiesław Wasylkowski podkreśla rzecz na pozór oczywistą - każde przedsiębiorstwo wybierające się na podbój chińskiego rynku powinno zwracać uwagę na podpisywane dokumenty. - Chińczycy potrafią przygotować np. statut spółki w taki sposób, że później można interpretować go na różne sposoby. A nie funkcjonuje kodeks spółek handlowych w europejskim rozumieniu, na który można by się powołać - twierdzi dyrektor Hydralu. Najlepszym sposobem na uniknięcie takiej sytuacji jest stworzenie spółki z wyłącznie polskim kapitałem. Sęk w tym, że na to na razie stać tylko nielicznych. ANDRZEJ KRAKOWIAK, współpraca: Adam Maciejewski, ds, zl, as
|