Text English
Prezentacje
Materiały
Przypadki
Powrót

Aktualności
20/11/2015
Podatki dla przedsiębiorców nie takie straszne

17/11/2015
Wątpliwości wobec rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika

04/09/2015
Przedsiębiorca – aparat skarbowy: kto słabszy kto silniejszy?


Polsko-chińskie joint venture
Źródło: Rzeczpospolita
 

Rzeczpospolita 3.04.2006
Polsko-chińskie joint venture

Daleki Wschód rozwija się dzisiaj jak żaden inny region. I jak żaden inny przyciąga firmy z całego świata, w tym coraz więcej polskich. Wiele z nich szybko przekonuje się jednak, że robienie interesów w Azji do najłatwiejszych nie należy

Wartość polskich inwestycji w Chinach może niedługo znacząco wzrosnąć. Strategiczne porozumienie o współpracy z przemysłem lotniczym tego kraju przygotowuje Agencja Rozwoju Przemysłu. Chińczycy interesują się polskimi samolotami rolniczymi Dromader produkowanymi przez PZL Mielec. - W grę wchodzi najpierw zakup partii naszych maszyn, a potem uruchomienie w Chinach dużej montowni - mówi Arkadiusz Krężel, prezes ARP, która jest właścicielem mieleckiej fabryki. Uruchomienie montowni dałoby zatrudnienie kilkuset chińskim pracownikom. Miejsca pracy powstałyby także w rozbudowywanym sektorze usług agrolotniczych.

Dziś wartość polskich inwestycji za Wielkim Murem wynosi kilkadziesiąt milionów dolarów. Ministerstwo Gospodarki szacuje, że obecnie w Państwie Środka działa około 30 firm z polskim kapitałem, z czego kilkanaście w Szanghaju, stolicy chińskiego biznesu. Należy do nich m.in. polsko-chińskie towarzystwo okrętowe Chipolbrok, obecne tu od pół wieku. Było ono pierwszym chińsko-zagranicznym joint venture. Ponad 8,5 mln dolarów wynosi kapitał zakładowy spółki Delan, założonej z Chińczykami przez PZL Hydral.

Do odważnych należy też Rafako. Producent kotłów z Raciborza zainwestował w założoną ponad dziesięć lat temu chińską spółkę kilka milionów dolarów. Dziś pracuje w niej już około tysiąca osób, a roczne przychody przekraczają 100 mln zł. Firma produkuje kotły średniej wielkości oraz wieże wykorzystywane w elektrowniach wiatrowych. Mimo że Rafako nie ma z chińskiego przedsięwzięcia wielkich korzyści (spółka wypracowuje minimalne zyski), nie zamierza wycofywać się z tej inwestycji. - Bardzo ważna jest bliskość innych rynków azjatyckich. Niewykluczone, że z czasem rozszerzymy działalność, np. na Indonezję czy Indie. Ten region świata jest bardzo rozwojowy - ocenia szef Rafako Wiesław Różacki.

Daleki Wschód kusi nie tylko tanią siłą roboczą, ale i ogromnym rynkiem zbytu, liczącym blisko dwa miliardy konsumentów. Dziś to największa fabryka świata. Tylko w Chinach działa już ok. 300 największych koncernów, m.in. IBM, Volkswagen, General Motors czy Motorola. Wraz z wejściem do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku Chiny zaczęły liberalizować swój rynek i otwierać coraz szerzej na świat. W kraju działa wiele specjalnych stref ekonomicznych, tworzonych od końca lat 70. Firmy mogą w nich korzystać z bardzo atrakcyjnych zwolnień podatkowych. Inwestycje płyną tu więc szerokim strumieniem. W ubiegłym roku ich wartość przekroczyła drugi rok z rzędu 60 mld dolarów - to siedem razy więcej niż w Polsce. Efektem jest tempo rozwoju, o którym możemy tylko pomarzyć. W 2005 roku gospodarka wzrosła o 9,9 proc., zaś wostatnich pięciu latach PKB zwiększał się średnio o 9,5 proc. rocznie.

Prowadzenie działalności gospodarczej w Chinach ma jednak swoje wady. Polska spółka np. zleciła wykonanie zegarka według określonego wzoru. I taki produkt otrzymała, tyle że datownik był po chińsku. Normą jest brak liter czy słów w zamawianych napisach, np. na odzieży czy metkach, bo chińscy pracownicy nie widzą różnicy. Dlatego towar bezwzględnie powinno się sprawdzać przed załadowaniem na statek, bo później reklamacji nie ma.

Ale i z tym jest coraz lepiej. - Świadczy o tym choćby malejąca liczba reklamacji - przyznaje Mariusz Gnych z CCC. Obuwnicza spółka jest zadowolona ze współpracy z Chińczykami i zamierza ją rozwijać. Podobnie jest w przypadku odzieżowej firmy LPP. - Jakość oczywiście mogłaby być wyższa, ale jeśli wziąć pod uwagę stosunek jakości i ceny, nie można być niezadowolonym - wyjaśnia Dariusz Pachla, wiceprezes spółki. Robotnik fabryczny zarabia w Chinach średnio poniżej dolara na godzinę w porównaniu z 15 - 30 dol. w Europie i USA. A co najważniejsze, tania siła robocza nie zniknie szybko. W Chinach bowiem 800 mln ludzi - to niemal trzy razy tyle co ludność USA - nadal mieszka w rejonach wiejskich. Migracja do obszarów przemysłowych będzie więc trwała i skutecznie ograniczała presję na wzrost płac. Jeśli nawet będą rosły o osiem procent rocznie, to w 2009 roku średnia płaca wyniesie w Chinach 1,3 dolara za godzinę, podczas gdy w Niemczech 35 dolarów.

Ale tania siła robocza to nie wszystko. Jak pokazuje historia radzymińskiej spółki Tago ważne jest też znalezienie odpowiedniego partnera. - Sprzedawaliśmy nasze słodycze w Chinach przez dwa lata. Ale mieliśmy cały czas problemy z dystrybutorem, dlatego ostatnio zerwaliśmy współpracę - mówi "Rz" Adrianna Czarnocka, odpowiedzialna m.in. za sprzedaż na rynek chiński. Firma wysyłała do Chin średnio 1 - 2 kontenery wyrobów miesięcznie o wartości 15 - 20 tys. dolarów.

Podobne kłopoty miała też wrocławska firma PZL-Hydral specjalizująca się w produkcji pomp i elementów sterujących dla sektora lotniczego. W Chinach chciała produkować sprężarki dla przemysłu chłodniczego. Organizacja nowej spółki zaczęła się jeszcze pod koniec lat 90. Polacy wnieśli do niej technologię i maszyny, Chińczycy zbudowali halę produkcyjną. Problemy pojawiły się, kiedy zakład był na ukończeniu. Wspólnicy nie mogli dogadać się, ile rzeczywiście warta jest nowa firma oraz ile udziałów w przedsięwzięciu powinna objąć każda ze stron.

- Nieporozumienia się przeciągały, aż na rynek weszli inni producenci. Projekt stracił w końcu ekonomiczne uzasadnienie - opowiada dyrektor ds. strategii i restrukturyzacji przedsiębiorstwa Wiesław Wasylkowski. I nie bardzo wiadomo, co z nim dalej zrobić. - Moglibyśmy sprowadzić maszyny z powrotem do kraju, ale nie ma wielkich perspektyw na ich wykorzystanie. Nikt ich też od nas nie kupi - to bardzo wyspecjalizowane urządzenia - przyznaje Wasylkowski.

Nie chce zdradzić, ile kosztowała jego firmę chińska przygoda. W informacji o wynikach kontroli restrukturyzacji przemysłu obronnego z lutego 2004 r., przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli, znaleźliśmy adnotację, że w ciągu kilku lat, do października 2002 r. "poniesione i zamrożone nakłady związane z kontraktem chińskim zamykały się kwotą 16,928 mln zł". Dla firmy przynoszącej straty, o rocznych przychodach na poziomie 50 mln zł, był to na pewno poważny cios. NIK miała też wiele zastrzeżeń do sposobu przeprowadzenia inwestycji. Zastrzeżeń chyba słusznych - fabryka, mimo że gotowa, nie produkowała nawet przez chwilę. A dziś jest likwidowana.

Wiesław Wasylkowski podkreśla rzecz na pozór oczywistą - każde przedsiębiorstwo wybierające się na podbój chińskiego rynku powinno zwracać uwagę na podpisywane dokumenty. - Chińczycy potrafią przygotować np. statut spółki w taki sposób, że później można interpretować go na różne sposoby. A nie funkcjonuje kodeks spółek handlowych w europejskim rozumieniu, na który można by się powołać - twierdzi dyrektor Hydralu. Najlepszym sposobem na uniknięcie takiej sytuacji jest stworzenie spółki z wyłącznie polskim kapitałem. Sęk w tym, że na to na razie stać tylko nielicznych.

ANDRZEJ KRAKOWIAK, współpraca: Adam Maciejewski, ds, zl, as

Europejscy menedżerowie chcą się uczyć chińskiego
Jak się porozumieć

Około 21 proc. europejskich menedżerów najwyższego szczebla, według badania przeprowadzonego pod koniec 2005 r. przez UPS Europe Business, jest gotowych podjąć naukę języka chińskiego. Badanie zrobiono wśród 1459 osób europejskiej kadry kierowniczej. Co piąty ankietowany uważa Azję za atrakcyjną pod względem dwustronnej wymiany. Według 71 proc. badanych najważniejszym rynkiem są Chiny. Najprzychylniej postrzegają je menedżerowie z Niemiec i Włoch, najgorzej kadra zarządcza z Wielkiej Brytanii i Belgii.

Według ankiety UPS azjatycka biurokracja budzi obawy u 59 proc. menedżerów. Niemal tyle samo, bo 53 proc., martwi brak wiedzy o rynku lokalnym. Koncepcje działania dobre w Europie nie zawsze dają się bowiem zastosować na Dalekim Wschodzie. Powodem niepokoju dla 52 proc. respondentów były przepisy celne, co trzeci zaś wskazał na trudności z przepływem towarów i pieniędzy.



X