Sukces po grecku |
Źródło: Puls Biznesu |
Sukces po grecku Aleksandra Więcka
Co roku było tak samo. Upał, lotnisko w Atenach, wypchany plecak i dwudziestokilogramowa puszka oliwek w bagażu podręcznym. — Przywoziłam je pod koniec wakacji, ale nie starczało ich nawet do Bożego Narodzenia — wspomina Amelia Horodecka. Pracowała wtedy jako marketing manager w dużym koncernie spożywczym, przedtem w kilku agencjach reklamowych. — Chciałam to doświadczenie wykorzystać na trochę innym polu, prowadząc coś własnego, co stałoby się dodatkowym źródłem dochodu — opowiada Horodecka. Smakosze znad Wisły Pomysł na biznes zaczął się krystalizować, kiedy się okazało, że wielbicieli oliwek jest w Krakowie więcej. W gazetach pojawiały się artykuły o tym, że Polacy zaczynają lubić dietę śródziemnomorską, przywiązują coraz większą wagę do tego, co jedzą. Gotowanie niebanalnych potraw stawało się modne. — Intuicja podpowiadała mi, że odkryłam niszę na rynku. Kiedy otwierałam Oliwkę, istniał tylko jeden podobny sklep oferujący produkty do kuchni włoskiej — mówi Horodecka. Kiedy pojawiła się okazja, żeby tanio wynająć lokal w centrum miasta, nie zastanawiała się długo. — W dwa miesiące poradziłam sobie ze wszystkim: od biznesplanu po remont lokalu — opowiada. Ten etap inwestycji nie był łatwy. Wymagania sanepidu są bardzo wysokie, więc adaptacja pomieszczenia na gastronomię jest kosztowna i uciążliwa. — Pochłonęła kilkadziesiąt tysięcy złotych i masę nerwów, ale efekt zrekompensował to z nawiązką — relacjonuje Amelia Horodecka. Oliwki jak ogórki W ofercie sklepu jest teraz dziewięć gatunków oliwek, kilka rodzajów oliwy, greckie sery feta, haloumi, manuri i oryginalne słodycze. — Moja mama jest Greczynką, więc wakacje spędzałam u babci w Grecji. Jeździłyśmy do hurtowni, gdzie w wielkich kadziach marynowały się oliwki różnych gatunków i rozmiarów. Tam uczyłam się tego, co dziś wiem o tych owocach — opowiada właścicielka firmy. A oliwka oliwce nierówna. Kupuje się je w różnych rozmiarach — od „large” przez „jumbo” do „colosal”. Im większe, tym lepsze i droższe. Najpopularniejsze w Polsce oliwki hiszpańskie, które można kupić w sklepie w słoiczku, to najtańsza drobnica. Do tego nie sposób sprawdzić, czy czarne oliwki rzeczywiście dojrzały na drzewach, czy udzielono im pomocy. — W przemysłowej produkcji oliwek nagminnie stosuje się proces oksydacji, czyli utleniania, w którym zielone oliwki nabierają czarnego koloru. Ale nie mają nic wspólnego ze smakiem i aromatem czarnych oliwek — zdradza Amelia Horodecka. Dlatego sprowadza je tylko od sprawdzonych dostawców. Sposoby przyrządzania różnią się zależnie od regionu pochodzenia. — To trochę tak jak z ogórkami. U nas się je kisi, a w krajach arabskich kandyzuje w cukrze i jada na deser — dodaje. Oliwki można marynować w różnych zalewach i faszerować czosnkiem, papryką, migdałami, a nawet cytryną. Klienci kupują najchętniej te z czosnkiem i migdałami, no i oczywiście mercedesa wśród oliwek — odmianę Kalamata. Robi się z nich też najwyższej klasy oliwę. — Zdarzają się klienci, którzy zamawiają konkretny gatunek z konkretnej tłoczni. Smakują oliwę jak wino — uśmiecha się Amelia Horodecka. Uczta Platona Klientów biznesowych, czyli najbardziej ekskluzywne krakowskie delikatesy i restauracje, przyciągnęła do Oliwki relacja jakości do ceny produktu: oliwki w Krakowie kosztują niewiele więcej niż w greckim supermarkecie. Żeby przyciągnąć indywidualnych klientów, trzeba było czegoś więcej. Wszystkich produktów można spróbować na miejscu, bo Oliwka funkcjonuje też jako bistro. — Potrawy naprawdę smakują tak jak w Grecji, bo nie zastępujemy składników polskimi odpowiednikami. Jeśli robimy tzatziki, to rzeczywiście na bazie greckiego jogurtu — zapewnia właścicielka. Prawdziwe oblężenie Oliwka przeżywa po wakacjach, kiedy turyści chcą sobie przypomnieć smak lata na Krecie. Stoliki stoją na dziedzińcu, gdzie na jednej ze ścian namalowano widok greckiego miasteczka. A na talerz wędruje sałatka „Wesoły Zorba” z oryginalną fetą albo „Uczta Platona” z kilkoma rodzajami oliwek. Nazwy potraw to aluzje do tego, co Polakom kojarzy się z Grecją. — Nie wyszła tylko jedna nazwa, „Lunch Sokratesa” — muszę się tłumaczyć, że nie podajemy cykuty — śmieje się Horodecka. Najwyraźniej skutecznie, bo coraz więcej klientów zamawia u niej katering. Obsługiwali już duże imprezy artystyczne, ale też wesela czy urodziny. — Myślę już nawet o otwarciu filii w jakimś innym mieście. Jeśli się zdecyduję, prawdopodobnie postawię na Warszawę — planuje właścicielka. |